— Ten, który tak się zaleca do artystki? Jest to John Templestrow, pracuje w głównej dyrekcji ubezpieczeniowej. Dobry chłopak! Słyszałem, że zakochał się w niej, ponieważ uważa siebie za muzyka, chociaż umie grać tylko jednego cake-walka.
— Mister Grantheim, mam do pana prośbę! — rzekł Malecki. Niech pan minie przedstawi tej pani, co grała.
— Z przyjemnością! Chodźmy zaraz! — odparł.
Weszli do loży. Amerykanin przedstawił Templestrawowi Maleckiego, a młody, barczysty Templestraw — artystce, wymawiając jej i Maleckiego nazwiska w taki sposób, że nic od nich nie pozostało. Nawiązała się rozmowa na tematy muzyczne, przyczem Amerykanin ilustrował muzykę ruchem palców, ruchy zaś te przypominały różne „pas“ z szimmy, onestepu i tango.
Nareszcie Malecki, zwracając się do swoich nowych znajomych, rzekł, patrząc na artystkę.
— Rozmawiamy na poważny i piękny temat o muzyce. Na sali gwar, zgiełk, poziomy nastrój i duszno. Możebyśmy przeszli do gabinetu na werendzie? Tam lepsze powietrze, jest fortepian i, jeśli pani pozwoli urządzimy mały koncert dla siebie! Pani zechce zagrać, ja będę improwizował prozą. Bardzo proszę! Jutro na zawsze odjeżdżam z Azji. Niech mi pozostaną o niej piękne wspomnienia!
Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/61
Ta strona została przepisana.