Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/63

Ta strona została przepisana.

dzikiej, ciemnej i mściwej, ale jednocześnie nie zapominał, że spotkał ją dziś popołudniu z pliką dzienników sprzedającą je przechodniom na Nanking Road.
Artystka takiej miary i kolporterka gazet! — Czyż to możliwie?
Nie śmiał jednak zapytać wprost, obawiając się sprawić jej przykrość lub zakłopotanie. Zresztą nie był ostatecznie pewny, czy się nie mylił.
Długo i chętnie grała artystka. Malecki coraz więcej przekonywał się, że ma przed sobą pianistkę o pięknej szkole i wspaniałych zaletach artystycznych. W miarę tego, jak się zmieniał nastrój towarzystwa, zmieniała się twarz i zachowanie dziewczyny. Spadła z niej powłoka ponurej ostrożności i obawy, a w jasnych niebieskich oczach znikł wyraz błagalny. Twarz się ożywiła i płonęła natchnieniem, usta nabrały koloru i rozchyliły się w uśmiechu pięknego uniesienia, oczy pałały.
Po skończonej grze, wstała i przeszła do towarzystwa, już ufająca tym nieznajomym, strojnym panom, pewna siebie i wesoła. Wesołość tryskała z każdego jej słowa, uśmiechu, z dołków na policzkach i z błysków oczu. Dowcipkowała i dokazywała.
Zdziwiony Tamplestraw nie wytrzymał i zawołał:
— Nigdy pani takiej nie widziałem!
Zaśmiała się wesoło i serdecznie i odparła:
— Co prawda, widział mnie pan zaledwie trzy