Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/71

Ta strona została przepisana.

skiej firmy Jardine and Matheson, Malecki dojrzał długi szereg robotników. Pracowali w nocy przy świetle latarni elektrycznych i lamp acetylenowych. Szli jeden po drugim, jak mrówki, niosąc na długich drągach kosze z ziemią lub cegłą, popychając taczki z kamieniami lub cementem. Nad tym tłumem pracujących unosiła się monotonna nuta, brzmiąca skargą, czy rozpaczą.
— Oj-je! — wisiało w powietrzu i długo płynęło w uśpionem nocnem powietrzu. — Oj-je!
Malecki dawno już minął pracujących Chińczyków, a to rozpaczliwe, do jęku bolesnego podobne „oj-je“ płynęło za nim i drażniło go.
Przeszedł Garden Bridge i wkrótce stanął w hallu Astor-House‘u. Zbliżył się do drzwi swego pokoju i zdziwił się, spostrzegłszy zapalone lampy. Spróbował otworzyć drzwi bez klucza. Były niezamknięte. W pierwszym pokoju nikogo nie było. Ostrożnie stąpając, wszedł do sypialni i zatrzymał się jak wryty. Cały pokój był zastawiony bukietami i koszami kwiatów. Na szerokiej sofie leżała hrabina, przykryta narzuconą na piersi lekką flanelową mantyllą. Mały „Jeksy-boy“ wysunął złośliwy pyszczek z fałdów szlafroka i, zobaczywszy Maleckiego, uspokojony, parsknął i zaczął na nowo się układać.
Z jasnej poduszki sofy, jak czarny potok, spływały rozpuszczone włosy Aury. Śniada, o oliwkowej