Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/72

Ta strona została przepisana.

cerze, twarz była spokojna i piękna nad wyraz. Mocno zabarwione usta złożyły się w uśmiech rozkoszny i ponętny zarazem, czarne długie rzęsy sięgały policzków. Była zlekka zaróżowiona i spała mocno. Malecki uczuł falę gorącej krwi, uderzającej mu do głowy, zachwiał się na nogach i zamknął oczy.
— Uciekać! Uciekać! — wołał w jego świadomości jakiś głos ostrzegawczy. — Wziąć łódź i płynąć na „Kobe-Maru“, jutro posłać po rzeczy stewarda okrętowego i wszystko uratowane! Prędzej!
Zawrócił się i, usiłując nie robić żadnego szmeru, skierował się ku wyjściu. Jaksy-boy, zaniepokojony, znowu podniósł głowę i, widząc skradającego się Maleckiego, zaczął ujadać przeraźliwym histerycznym głosem.
Hrabina podniosła głowę i otworzyła oczy. Odrazu spostrzegłszy odchodzącego, usiadła na sofie i zawołała:
— Chodź tu, niedobry, niegrzeczny chłopaku!
W jej głosie były nieznane Maleckiemu nuty serdeczności i rzewności, zatrzymał się i czekał.
Posłyszał szmer jedwabiu, lekkie kroki... Ujrzał przy swojej twarzy jej oczy zamglone, usta gorące, rzucające urwane słowa skarg i wyrzutów. Jak białe węże, wychylające się z kielichów kwiatów, wynurzyły się nagie, gorące ramiona, oplotły go, przy-