Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/93

Ta strona została przepisana.

knota, głęboko utajony w sercu ból i lęk dręczyły go. Nie mógł pozostawać w samotności. Wyszedł na miasto.
Hotel stał w dzielnicy europejskiej, więc Malecki wkrótce szedł już asfaltowaną ulicą, przecinając obwód legacyj cudzoziemskich. Wspaniałe pałace tonęły w olbrzymich parkach. Gotycka wieża kościoła katolickiego wznosiła się nad wierzchołkami grabów i kasztanów. Tkwiący w kilku miejscach policjanci, chińscy i cudzoziemscy kawasi nie wpuszczali ubogo ubranych Chińczyków i wozów o podkutych żelaznemi gwoździami kołach do tej dzielnicy, więc cicho tu było, a asfalt ulicy był w wybornym stanie, gdyż tylko gumy samochodów i eleganckich powozów dotykały go. Nudą i bezczynnością tchnęły białe mury ambasad, wytworne bramy i widzialne z oddali fasady pałaców. Malecki minął europejską dzielnicę i wyszedł na duży plac, przecięty chińską drogą kołową, pełną wybojów i głębokich rowów, wyrytych kołami ciężkich wozów. Na jednym końcu tego placu wznosił się gmach Hotelu Pekińskiego z płaskim dachem, gdzie wieczorami odbywały się dancingi. Minął zarośnięte chwastami pole z bawiącemi się w piłkę nożną żołnierzami i zbliżył się do drewnianej bramy, prowadzącej na ulicę Hatamen, przecinającą „tatarską“ część Pekinu; ulica szła od bramy Hatamen w murze, dzielącym dawną stolicę Bogdochanów