Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/94

Ta strona została przepisana.

na tatarskie i chińskie miasta, i aż do muru położonego za świątynią Konfucjusza.
Nieskończenie długie szeregi niskich domów chińskich, przerywanych od czasu do czasu trzypiętrowemi kamienicami, mieściły w sobie przeróżne sklepy i sklepiki, zajazdy, restauracje, ohydne brudne nory ludzkie, skąd wyrywał się zaduch przypalonego oleju, przeraźliwe dźwięki „la-chu-ti“, przypominającej skrzypce, wrzaskliwe śpiewy i wymyślania ludzi. Tłum niebiesko ubranych Chińczyków zalegał drewniane, skrzypiące chodniki ze zgniłych ruszających się desek. Środkiem ulicy toczyły się ciężkie ładowane wozy, zaprzężone w cztery lub sześć par koni, albo mułów. Ostre koła, okute olbrzymiemi gwoździami, wrzynały się głęboko w rozmiękłą ziemię drogi Hatamen. Klaskanie biczów, odgłosy ciężkich razów, wymyślania, jęk zwierząt towarzyszyły skrzypieniu wozów. Pomiędzy wozami i kałużami lawirowali Chińczycy, popychający małe, lekkie dwukołowe wózki, z siedzącymi w nich otyłymi kupcami lub cudzoziemcami. W większych kałużach i w rowach, wykopanych tuż przy chodnikach, pluskały się domowe kaczki, i przechodziły kurację błotną ponure, czarne świnie chińskie o zwisających uszach.
W połowie drogi Hatamen Malecki ujrzał dość obszerny park, z widniejącym za drzewami wykrzywionym czarnym dachem jakiegoś pałacu. Były to