Strona:Antoni Pietkiewicz - Gość z grobu.djvu/10

Ta strona została uwierzytelniona.

drzewie, którzy Go po swojemu chwalą, — bo wszystko co żyje Pana Boga chwali.
— A tenże Pan, czemu nie idzie Bogu dziękować, kiedy on mu darował taki piękny pałac i tyle różnych rzeczy? Czemu nie idzie prosić, aby go kiedyś przyjął do swego mieszkania? Czyż się Bóg za to nie będzie gniewał? A jak mu wszystko odbierze i do swego pałacu nie wpuści?
Westchnęła matka, i nic nie odrzekła, tylko mię wprowadziła z sobą do ubogiego kościołka, mówiąc.
— Chodź, moje życie, podziękujmy Bogu i za siebie i za innych.
I padła u progu na kolana, i rzewne łzy potokiem z oczu się jéj rzuciły.
Ja stałem przy niéj jak wryty, złożywszy rączki na piersiach, i nieruchomym wzrokiem wpatrując się przed siebie, jak gdyby pragnąc obaczyć tego dobrego Boga, który miał przyjść słuchać dziękczynienia i prośby mojéj drogiéj matki; i niepojętem przenikniony uczuciem, choć Go nie widziałem, byłem pewnym, że musiał być tam obecnym, i cicho szeptałem słowa modlitwy, które do owego dnia powtarzałem rano i w wieczór za matką, nie rozumiejąc dobrze jéj celu, i słów spamiętać nie mogąc, a teraz i zrozumiałem i znalazłem w pamięci, i ciąglem powtarzał: Boże, Boże! daj zdrowie i szczęście tatu, mamie i wszystkim ludziom!
O! pewno Bóg dobry był tam przytomnym, i moję dziecięcą duszę piastował na swojem łonie; bo nagie kaplicy ściany, spłowiały obraz w ołtarzu, na którym stały 4 żółte świece i drewniany krucyfix, nie mogły jéj tém wielkiem, tém niepojętem uczuciem przejąć, którego wspomnienie dotąd w niéj się budzi i łzami słodkiemi serce mi odświeża.