cienkie obrusy, na drogie makaty i kobierce! Mój Boże! pomyślałem sobie — żeby to choć setna część tego bogactwa do naszéj ubogiéj Świątyni! I smutnie westchnąłem, bo mię zabolało serce i gorzka łza wyszła na oczy.
Złożyliśmy starościca na łożu, zaczęli go trzeźwić i cucić to wodą, to octem; a wreszcie zakrystyan i służby się dobudził, i wieści straszliwe rozeszły się po całym gmachu, który za pół godziny stanął pustkami, jak gdyby w nim nigdy żadnego gościa nie było.
Ksiądz proboszcz co żywo posłał po doktora, a sam tymczasem, jak mógł, radził choremu. Podano mu suchą bieliznę, podano wody, by wargi skrwawione obmył, ale, zaledwie wziąwszy je w usta splunął do srebrnéj miednicy krwią, zafarbowaną jęknął przeraźliwie, i odtrącając szklankę ze zgrozą, wołał dzikim głosem: nie chcę już! nie chcę! dosyć już tego napoju! dosyć téj krwi i łez!... zmiłowania ojcze!....
Przyjechał i doktor, zapisał lekarstwo, i po kilku dniach troskliwego tuptania, przywołał do przytomności chorego, który na reszcie przestał o krwi i łzach gadać i ojca wspominać. Ale, jakąś dziwną niemocą złożony, nie mógł już powstać z pościeli aż do śmierci; przez pięć lat cherlał i cherlał nieborak, a w końcu, jak raz w rocznicę tego zdarzenia, Bogu ducha oddał.
I pochowaliśmy go, stosownie do jego woli, w ubogiéj trumience, jak Łazarza, rzędem z rodzicami, i wszystkie trzy groby jednym kamieniem przykryli. A cała włość, i dawni przyjaciele rodziców nieboszczyka, rzewnemi łzami pamięć jego uświęcili.
Bo trzeba wam wiedzieć, miły paniczu, że od owéj nocy, od owéj gorączki, starościc stał się zupełnie innym człowiekiem. Jak tylko odzyskał przytomność, zaraz posłał prosić do siebie starego proboszcza, który go i bez
Strona:Antoni Pietkiewicz - Gość z grobu.djvu/17
Ta strona została uwierzytelniona.