Strona:Antoni Pietkiewicz - Gość z grobu.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.

O niemocy starościca, powiadali ludzie, że to były suchoty, i tłómaczyli, że na biesiadzie owéj, rozegrzawszy się tańcem i trunkami, i do zbytku się podochociwszy, po pjanemu wybiegł z pałacu, zabłąkał się na cmentarz, a walając się po grobach, pokrwawił się i poranił, i nie mogąc powstać na nogi, przeleżał tam aż do dnia; a to mu dało tę straszną chorobę, co go ze świata wzięła w samym kwiecie wieku.
At! wiadomo, ludzie jak ludzie, po ludzku wszystko tłómaczą, a palca Bożego nigdzie dostrzedz nie chcą; a jednak tutaj trudno go nie widzieć?!... Już-to, i sam ja trochę się domyślałem, różne przymierzając rzeczy; ale na co tu mówić o moich domysłach, kiedy mi ksiądz proboszcz słowo w słowo powtórzył opowiadania samego starościca? — Otoż tak to było:
Pamiętacie, paniczu, jak on wybiegłszy z kościoła, spotknął się o trupią głowę, i na ucztę ją zaprosił? Otóż sam słyszałem, i starościc to słyszał, jak ona powiedziała: będę!
Wróciwszy do pałacu, zajął się przygotowaniami do przyjęcia gości; a ile razy przypomniał sobie spodziewanych biesiadników, zaraz mu i gość z grobu na myśl przychodził, i mimo woli strach go przejmował.
Zjechali się goście, bezbożni panicze i płatne panie, zaczęła się szalona uczta; a przy wieczerzy, śród brzęku kielichów, śród śmiechów i wrzasków, starościc dobrze już podchmielony, opowiedział swoje zdarzenie. Wszyscy za boki się brali od śmiechu, i kpili, i drwili, i żałowali że ów gość z grobu dotąd nie przychodzi, ale gospodarza jakoś i przy trunku zimny dreszcz przechodził; pomimo wszelkich wysiłków, jakaś dziwna trwoga w sercu mu ciągle leżała, i żadnym sposobem pozbyć się jéj nie mógł.
Wtém nagle zamarła najbójniejsza wrzawa, zamilkła