Tu rycerz podniósł przyłbicę, i struchlały starościc poznał oblicze swojego ojca, zasępione, ponure, groźne....
— Oto mój dworzec! — zawołał starosta, — wybacz, że nie tak cię wspaniale, jak ty mnie, przyjmuję... U mnie tylko cztery spróchniałe ściany, i nic więcéj! nie mam nawet poduszki pod tę siwą głowę, która wiek cały dźwigała hełm twardy, służąc ojczyźnie, a którą dzisiaj syn własny potrąca nogą!. U ciebie pyszne pałace na ludzkich zbudowane grzbietach, u ciebie piękne makaty i kobierce, wymieniane za ciężką pracę z poddanych, u ciebie kosztowne wina, sztucznie wywarzone z ich łez i potu; tyś pan, ty masz gdzie i czém gościa przyjmować!.. A ja czémże cię przyjmę?... Czém chata bogata, tém rada — co sam tu piję, tém i ciebie napoję.
I zdjąwszy hełm z głowy, zbliżył go do lewego boku, a drugą ręką dobytym mieczem w serce się ugodził. Trysnęła blado-różowa struga i napełniła rycerską czarę, którą podając synowi, — pij! rzekł starosta; to twój zwykły napój, ale tylko czysty, niezaprawny, to czysta krew, i czysty pot, i czyste łzy kmiotków, które do skrzyń twoich złotym potokiem płyną, a do mojéj duszy piekielnym płomieniem. Pijże wyrodny synu!
I ujął obumarłego żelazną ręką za szyję, i hełmem rozszczemiwszy zacięte z przerażenia zęby, wychylił mu w usta ten krwawy napój.... I padł bez zmysłów biedny starościc....
Reszta, już wam wiadoma.
Tak się to działo, mój miły panie! ale gadajże ludziom!.. nikt nie uwierzy w straszne sądy Boże, aż ich sam sobą doświadczy!...