Strona:Antychryst.djvu/101

Ta strona została przepisana.

dem i największa oświata z największym nieuctwem, co istotnie mogłoby doprowadzić do myśli, że koniec świata zbliża się naprawdę i że wszystkich nas niezadługo dyabeł porwie.
I znów zaśmiał się swym ostrym, drewnianym śmiechem i dodał coś, czego nie dosłyszał Tichon, ale zapewne coś bardzo wolnomyślnego, albowiem Glück, u którego jak zwykle przy końcu wieczerzy peruka na bok się zsunęła, a w główne zaszumiało, zerwał się nagle, odtrącił stołek i chciał wybiedz z izby. Ale Jakób Wilimowicz zatrzymał go i uspokoił kilku dobremi słowy. Brüss był jedynym protektorem Glücka, którego szanował i lubił za bezinteresowne zamiłowanie do nauki. Wszelako jako sceptyk, a jak niektórzy mówili, zgoła ateusz, zawsze drażnił biednego pastora, tego »Don Kiszota astronomii« i wyśmiewał po trosze jego komentarze do Apokalipsy, oraz dążność do pogodzenia nauki z wiarą. Brüss utrzymywał, że należy wybierać jedno z dwóch: albo wiarę bez nauki, albo naukę bez wiary.
Jakób Wilimowicz napełnił kieliszek Glücka i aby go pocieszyć, zaczął wypytywać się o szczegóły Apokalipsy Newtonowskiej. Stary zrazu odpowiadał niechętnie, ale potem dał się unieść ulubionemu przedmiotowi i opowiadał o rozmowie Newtona z przyjaciółmi, dotyczącej komety z roku 1680. Kiedy pewnego razu spytano go o tę kometę, zamiast odpowiedzi otworzył swoje Zasady i wskazał miejsce gdzie powiedziano: Stellae fixae