Strona:Antychryst.djvu/109

Ta strona została przepisana.

to ten sam piorun, który tak przestraszył Piotra, iż opuścił ikonę u podnóża Wenery.
Baba Alena usłyszała wśród wycia świstu i huku burzy, okropny, nieludzki krzyk: Tichon dostał ataku epilepsyi.
Zbudził się na pokładzie barki, gdzie go wyniesiono z dusznej celi. Był ranek. U góry niebo błękitne; na dole bielała mgła. Na Wschodzie przez mgłę błyszczała gwiazda — gwiazda Wenery. Na wyspie od strony Petersburga nad kopułą domu, gdzie mieszkał Buturlin, »wszechpijany metropolita«, złocony posąg Bachusa oświecony pierwszym promieniem słonecznym błyszczał we mgle ognistą, czerwoną, krwawą gwiazdą; jak gdyby gwiazda ziemska tajemniczem spojrzeniem spotykała się z gwiazdą niebieską.
Mgła poróżowiała, jakby w ciało bladych widm nalano krwi żywej. I marmurowe ciało bogini Wenus w średniej galeryi nad Newą stało się ciepłem, różowem jakby żywem. Bogini uśmiechała się do słońca wiekuistym swym uśmiechem, zda się rozradowana wschodem słonecznym w kraju tej hiperborejskiej północy. Ciało jej zdało się powietrzem różowem, jak obłok mgły; mgła — żywą i ciepłą jak ciało bogini. Mgła była jej ciałem — i wszystko w niej było, a ona we wszystkiem.
Tichon przypomniał sobie swoje myśli nocne i poczuł w duszy spokojne postanowienie: nie wracać do pastora Glücka, uciekać ze starym Kornelim.