Strona:Antychryst.djvu/111

Ta strona została przepisana.

ksiejewiczu, bracie Piotra. Teodor umarł, skoro Piotr liczył 10 lat wieku. Ośmnastoletnia carowa żyła z nim w małżeństwie tylko cztery tygodnie. Po śmierci jego ze zmartwienia wpadła w obłęd i przez lat 33 pozostawała w zamknięciu. Nigdzie nie wychodziła ze swoich komnat, nikogo nie poznawała. Na dworach obcych uważano ją oddawna za umarłą. Petersburg, który mogła widzieć z okien swojego domu, jego kościoły z wysokiemi dzwonnicami. Newa z mnóstwem swych statków i łodzi — wszystko to wydało się jej straszliwym, niedorzecznym snem. A sny zdały się rzeczywistością. Wyobrażała sobie, że mieszka zawsze jeszcze w starym moskiewskim Kremlu i że wyjrzawszy przez okno ujrzy Iwana Wielkiego. Ale nie wyglądała nigdy, lękała się dziennego światła. W komnatach jej panował wieczny mrok, okna były zasłonięte, paliły się świece. Odwieczne kotary i zasłony ukrywały przed wzrokiem ludzkim ostatnią carową moskiewską. Przestrzegano w jej otoczeniu uroczystej, ścisłej etykiety. Służba nie wezwana, nie śmiała przekroczyć progów sieni. Tu czas się zatrzymał. Wszystko na wieki było unieruchomione, tak, jak za czasów »najcichszego« cara Michajłowicza. Dziwna baśń śniła się w chorym jej umyśle. Wyobrażała sobie, że mąż jej, car Teodor, żyje jeszcze, mieszka w Jerozolimie u grobu Pańskiego, tam modli się za ziemię rosyjską, na którą ciągnie Antychryst z niezliczonemi pułkami Lachów i Niemców. A na