Strona:Antychryst.djvu/122

Ta strona została przepisana.

— Zowie się atoski ten monastyr Ogrodem Świętej Bogarodzicy. Matka przeczysta patrzy nań wciąż z niebios, ochrania go i ozdabia. Przy jej pomocy stoi on, kwitnie i owoc przynosi zewnętrzny i wewnętrzny — zewnątrz piękny — a wewnątrz zbawczy dla duszy. I ktokolwiek wstąpi do tego ogrodu, jakby w przedsionek raju, i ujrzy dobroć i nadobność jego, ten już nigdy nie zechce wyjść z tamtąd. Powietrze tam lekkie i są tam wzgórza wysokie i ciepło i światło słoneczne, rozliczne drzewa i płody, a przytem i blizkość upragnionego kraju Jerozolimy. Stąd radość wieczysta. Sołowiecka zasię wyspa ma w sobie ponurość, i strach, i mrok, i mróz, do Tartaru istnego podobna. A są też na tej wyspie i rzeczy dla duszy zgubne. Mnóstwo tam ptaków białych, czajek. Przez całe lato płodzą się one, dzieci rodzą, gniazda wiją, na ziemi przy drogach, kędy mnichy chodzą do cerkwi. I wielka jest od tych ptaków mnichom szkoda. Najprzód spokoju nie mają, powtóre, skoro widzą igrające i łączące się ptactwo, pokus doznają, przez żądze cielesne są trapieni. A po trzecie, że mniszki, a także różne kobiety i dziewczyny często też do klasztoru przychodzą. A na górze Athoskiej takich pokus nie znajdziesz: ani czajki tam nie przylatują ani niewiasty nie przychodzą. Jedyna tam na dwóch skrzydłach królowa, matka nasza, Kościół święty, lubujący się w tej pustyni i trwający w niej dopóki nie spełni się wola