Strona:Antychryst.djvu/123

Ta strona została przepisana.

pańska, któremu chwała niech będzie na wieki. Amen.
Skoro mniszek skończył, carowa poprosiła, aby wszyscy wyszli z komnaty, nawet Marya, i pozostała sama jedna z carewiczem.
Nie znała go prawie, nie pamiętała nawet czyim był synem i w jakim z nią pozostawał pokrewieństwie, nawet imienia jego zapomniała i zwała go po prostu wnuczkiem. Ale lubiła go, miała dlań jakieś współczucie, jakąś szczególną wieszczą żałość nad nim, jakby wiedziała o jego ciężkiej doli, która przed nim samym jeszcze była zakryta.
Długo patrzyła na niego, milcząc, swym nieruchomym wzrokiem, oczami jakby błoną zakrytemi, niby u ptaków nocnych. Potem nagle uśmiechnęła się żałośnie i poczęła łagodnie gładzić ręką twarz jego i włosy.
— Sierotka ty mój biedny! Ani ojca, ani matki. Nikt się za tobą nie ujmie. Zagryzą owieczkę wilki lute, zadziobią gołąbka białego kruki czarne. Och, żal mi ciebie, żal miły. Nie tobie żyć na świecie.
Od tego nieprzytomnego biadania ostatniej carowej, wydającej się tu w Petersburgu widmem żałobnem starej Moskwy, od tej wypłowiałej wspaniałości, napełniającej milczące ciepłe komnaty, w których jakby czas się zatrzymał, powiało na carewicza zarazem chłodem śmierci i pieszczotą dalekiego dzieciństwa. Serce jego ścisnęło