Niemcom, mają wrodzoną nienawiść, uważają za skalanych naszem dotknięciem. Luteranie dla nich nie wiele lepsi od dyabłów.
Ani przez minutę nie pozostałabym w Rosyi, gdyby nie przywiązanie moje do Jej Wysokości, mojej pani miłościwej i serdecznej przyjaciółki księżniczki Zofii Karoliny. Cokolwiek się stanie nie opuszczę jej.
Pisać będę ten dziennik, jak zazwyczaj mówię, po niemiecku, częściowo po francusku. Ale niektóre żarty, przysłowia, pieśni, słowa ukazów, urywki rozmów, przytoczę po rosyjsku, obok przekładu.
Ojciec mój — rodowity Niemiec, ze starożytnego rodu rycerzy saskich, matka — Polka. Z pierwszym mężem, szlachcicem polskim, długo mieszkała w Rosyi, niedaleko od Smoleńska i dobrze wyuczyła się po rosyjsku. Ja wychowywałam się w mieście Torgau, przy dworze królowej polskiej, gdzie także dużo było Moskwicinów. Od dzieciństwa słyszałam język rosyjski. Nie lubię go, mówię nim licho, ale rozumiem go dobrze.
Ażeby czemśkolwiek przynieść ulgę sercu, gdy zbyt już ciężko, postanowiłam pisać ten dziennik, naśladując gadułę ze starej baśni, który nie śmiejąc ludziom powierzyć swej tajemnicy, szeptał ją trzcinie błotnej. Nie chciałabym, ażeby to pisanie kiedykolwiek światło dzienne ujrzało, ale miło mi pomyśleć, iż może rzuci na nie okiem
Strona:Antychryst.djvu/129
Ta strona została przepisana.