Strona:Antychryst.djvu/135

Ta strona została przepisana.

Mimo to widokowi miasta nie brak piękności. Wzdłuż wybrzeży na czarnych wysmołowanych palach stoją szeregiem domy z blado-różowej cegły, wspaniałe budowle, przypominające kościoły holenderskie o ostrych szczytach, wyniosłych poddaszach z okienkami i z wielkiemi okratowanemi terasami. Możnaby sądzić, że jestto takie samo miasto, jak każde inne. Ale oto widać ubogie chatki, pokryte murawą lub korą; nieco dalej bagna i lasy, w których jeszcze chowają się jelenie i wilki. Nad brzegiem morza wiatraki, jakie widuje się w Holandyi. Wszystko jest jasne, tak jasne, że aż razi oczy, blade i smutne. Wygląda to jako istność wymarzona, lub coś pospiesznie dokonanego. Możnaby sądzić, że się śpi i widzi we śnie miasto nierzeczywiste.
Car jest na statku wraz ze swoją rodziną; on dzierży ster. Carowa i księżniczki w barchanowych kaftanach, w czerwonych spódnicach i kapeluszach z woskowanego płótna — wszystko na modłę holenderską — są prawdziwemi Saardamijkami.
— Przyzwyczajam moją rodzinę do wody — mawia car. — Ktokolwiek chce przebywać ze mną, nie może bać się wody.
Zabiera zawsze ze sobą rodzinę, zwłaszcza jeżeli pora jest chłodna. Zamyka ich w kajucie i lawiruje statkiem przeciwko wiatrowi dopóty, aż, salvo honore, wszyscy dostaną morskiej choroby: wtedy jest zadowolony.