Strona:Antychryst.djvu/136

Ta strona została przepisana.

Obawialiśmy się, że będziemy zmuszeni popłynąć do Kronsztadu. Ci, którzy w przeszłym roku brali udział w podobnej wycieczce, nie mogą myśleć o niej bez strachu; zaskoczyła ich burza, omal nie utonęli, osiedli na mieliźnie, na ławie piaskowej, na której pozostali przez kilka godzin, na wpół stojąc w wodzie; wreszcie trafem dostali się na jakąś wyspę, rozpalili ogień i całkiem nadzy — musieli bowiem zdjąć swoje przemoczone ubrania — owinęli się w ogromne derki od sań, przyniesione przez wieśniaków. W ten sposób, jakby nowocześni Robinsonowie, przepędzili noc, ogrzewając się przy ogniu, pozbawieni pokarmu i napoju.
Tym razem jednak los był dla nas łaskawszy: na statku admiralskim powiała czerwona flaga, co miało oznaczać koniec przejażdżki.
Powracaliśmy przez kanały; są one nader liczne.
— Jeżeli Bóg udzieli mi życia i zdrowia — mawia car — Petersburg stanie się drugim Amsterdamem.
»Ma być, jak w Holandyi« — te słowa znajdują się we wszystkich ukazach, odnoszących się do miasta.
Car jest zakochany w linii prostej: to, co jest proste, regularne, to wydaje mu się piękne. Gdyby mógł, zbudownłby całe miasto pod sznur. Mieszkańcom nakazano, aby »wyrównywali swe domy z innemi tak, aby ulice były regularne i sy-