ciadle wróżebnem« — zdało mi się, że dostrzegam w tych dwóch tak różnych twarzach jeden rys podobieństwa — cień jakiegoś przeczuwanego smutku, jakby oboje mieli być ofiarami, jakby obojgu groziło wielkie cierpienie. Może mi się tylko tak przywidziało w ciemnem zwierciadle.
Byliśmy obecni w admiralicyi przy spuszczaniu na morze wielkiego okrętu o siedmdziesięciu armatach. Car, odziany jak prosty cieśla, w czerwonej koszuli, poplamionej dziegciem, z toporem w ręku wszedł pomiędzy podpórki pod spód okrętu, rozpatrując, czy wszystko w porządku, bez obawy przed niebezpieczeństwem — niedawno przy takiem spuszczaniu dwóch ludzi zostało zabitych.
Przypomniałam sobie słowa cara: »Pracuję jak Noe nad arką Rosyi«.
Zdjąwszy czapkę przed wielkim admirałem, jak podwładny przed swym zwierzchnikiem, spytał Piotr, czy pora zaczynać, i otrzymał rozkaz, aby uczynił pierwsze uderzenie toporem. Setki innych toporów poczęły rąbać podpórki, a równocześnie zdejmowano bale, podtrzymujące boki okrętu. — Zsunął się po płazach, nasmarowanych tłuszczem, zrazu powolnie, potem poleciał, jak strzała, tak, iż płozy rozpadły się na kawały, a okręt popły-