Strona:Antychryst.djvu/153

Ta strona została przepisana.

— A konopie, któreś dostarczał do admiralicyi, wiele ci przyniosły?
— Ach, bracie, po co jeden na drugiego napadać. Wszystko, co żyje, chce tego, co dobre.
— Wziątki nie co innego, jak akcydensy.
— Nie brać nic od interesantów, sprawa chyba nadprzyrodzona.
— Jednakże wedle prawa?
— Co prawo? — To dyszel, kędy chcesz, tędy się zwróci.
Car przysłuchiwał się uważnie. Taki miał zwyczaj. Skoro wszyscy się popili kazał postawić podwójne straże u drzwi z rozkazem, aby nikogo nie przepuszczały; a tymczasem sam zawsze trzeźwy, choćby najwięcej wypił, szczególnie kłócił i drażnił swych najbliższych i z pijackiej ich otwartości dowiadywał się często rzeczy, których innym sposobem nigdyby się nie dowiedział. Jak mówi przysłowie: gdzie złodzieje się kłócą, chłop chwyta za ukradziony towar.
Najoświeceńszy książę Mienszykow kłócił się z kanclerzem Szafirowem. Książę zwał go żydem.
— Ja żyd, a ty pierożkami na ulicy handlował, a ojciec twój łapciami jadł kapuśniak. Ciebie samego z pod beczki wyciągnęli. Tani ty książę — z błota ty wzięty i między książęty posadzony.
— Ach ty żydzie parszywy! Sprawię ci lanie, aż mokro będzie.
I długo jeszcze wymyślali sobie nawzajem. Wogóle Rosyanie szczególni mistrze w wymy-