Strona:Antychryst.djvu/157

Ta strona została przepisana.

Musin-Puszkin, którego łechtano po szyi, czego bardzo się obawiał — a do czego car chciał go przyuczyć — wrzeszczał jak prosię zarzynane. Tajna radca Tołstoj pełzał na czworakach. Zresztą zdaje się nie był pijany; udawał tylko, aby nie pić więcej. Wiceadmirał miał głowę rozbitą. Książę Menszyków padł jak martwy z posiniałą twarzą; cucili go, aby nie umarł: — zdarzało się, że na takich pijatykach ludzie umierali. Spowiednik carski, Fedoska, wymiotował. »Och śmierć moja! Matko Przenajświętsza, Bogarodzico!« jęczał żałośnie. Książę-papież chrapał i zwalił się całym ciałem na stół, twarzą w kałużę wina.
Świst, ryk, dźwięk tłuczonych butelek, przekleństwa, wymysły, odgłosy policzków, na które już nikt nie zwracał uwagi — wszystko to rozlegało się w powietrzu. Zaduch, jak w najbrudniejszej karczmie. Gdyby kogoś wprost ze świeżego powietrza tu wprowadzić, zemdliłoby go chyba.
W oczach mi pociemniało, niekiedy przytomność traciłam. Twarze ludzkie wydawały się pyskami zwierzęcymi, a najstraszniejsza ze wszystkich była twarz cara: szeroka, okrągła, ze skośnemi nieco oczami, wielkiemi i wypukłemi, ze sterczącym ku górze ostrym wąsikiem — twarz ogromnego drapieżnego kota albo tygrysa. Spokojna była i uśmiechnięta. Wzrok jasny, przenikliwy. On sam trzeźwy był i z ciekawością zaglądał w najnikczemniejsze tajniki, w obnażone wnętrzności dusz ludzkich, które odkrywały się