»nie chcę kochać starego« — i baba z nad Bereziny i komedyanty francuskie i kapłan japoński z Chińczykami i Diana i ptak bajeczny Malkofej.
A muchy wciąż brzęczały i brzęczały, i wahadło poruszało się z jednostajnym odgłosem i czyżyk piszczał posępnie i gamy z góry słychać było, a dzieci z podwórza. A ostry, czerwony promień słońca blednął i niknął. Różnobarwne figurki na piecu zdały się poruszać: francuskie komedyanty i baba wiejska i ptak Malkofej i kapłan japoński. Wszystko się mąciło, oczy się kleiły. I gdyby nie ta ogromna, lepka, czarna mucha, która już nie w kieliszku, ale w głowie jego brzęczy i trzepocze się, to wszystko byłoby dobrze, spokojnie i niczego by nie było, prócz tej cichej, ciemnej, czerwonawej mgły.
Nagle wzdrygnął się i ocknął. »Zmiłuj się, ojcze, nadziejo rosyjska!« — zadźwięczało w nim ze wstrząsającą siłą. Obejrzał się po izbie bezładnej, obejrzał swą własną postać i podobnie, jak od rażącego mu oczy purpurowego płomienia zachodu, zaczerwienił się na obliczu purpurą wstydu. »Piękna nadzieja rosyjska!« Wódka, ospałość, lenistwo, kłamstwo, brud i ten wieczny, podły strach przed ojcem.
Czyżby miało już być za późno? Czyżby już wszystko było skończone? Otrząsnąć się z tego wszystkiego, uchodzić, uciekać! »Pocierpieć za słowo Chrystusowe« — zadźwięczały mu znów w uszach słowa Dokukina. — »Człowiekowi od
Strona:Antychryst.djvu/16
Ta strona została przepisana.