Straszno pomyśleć czem się to skończy — a jednak lepiej, żeby się już raz skończyło.
Jej Wysokość znów w odmiennym stanie.
Jesteśmy w Rożdestwienie, majątku carewicza w powiecie Koporskim o 70 wiost od Petersburga.
Byłam dość długo chora. Sądzono, że umrę. Straszniejszą od samej śmierci była myśl, ze przyjdzie umierać w Rosyi. Jej Wysokość wzięła mię z sobą tutaj, ażeby dać mi możność wzmocnienia się na czystem powietrzu.
Dokoła las. Cisza. Tylko drzewa szumią i ptaki śpiewają. Bystra, jakby górska rzeczka szumi w dole pod urwistym brzegiem z czerwonej gliny, pod nią rosną brzozy, okrywające się pierwszą zielenią wiosenną. Dom nasz z belek, jak prosta chata. Główny pałac jeszcze nie skończony. Obok kaplica z dzwonnicą i dwoma małymi dzwonami, które carewicz lubi sam w ruch wprawiać. U wrót stara armata szwedzka i kupka kul ołowianych, przerośniętych trawą zieloną i kwiatami wiosennymi. Wszystko to wygląda iście jak klasztor w lesie.