Strona:Antychryst.djvu/243

Ta strona została przepisana.

roztajało. Wiatr napędził z morza tumany zgniłej, dusznej, żółtej mgły, która sprowadziła choroby.
»Błagam Boga, aby mnie wywiódł szczęśliwie z tych miejsc zatraconych — pisał jeden stary bojarzyn do Moskwy. — Zaiste lękam się, bym nie zaniemógł. Skoro nastała odwilż, powietrze tak się zepsuło i taka mgła zapanowała, że izby wyjść nie można było i mnóstwo ludzi w tym »Raju« marło od powietrza«.
Wiatr południowo zachodni dął w ciągu dziewięciu dni. Woda w Newie się podniosła. Kilka razy już poczynała się powódź.
Piotr wydawał ukazy, w których rozkazywał mieszkańcom wynosić mienie z dolnych mieszkań, mieć łódki na pogotowiu i spędzać bydło na miejsca wyniosłe. Ale za każdym razem woda znów spadała. Car zauważywszy, że ukazy wzbudzają wśród ludności trwogę, a wnosząc na mocy szczególnych, jemu tylko znanych oznak, że większych powodzi nie należy się obawiać, postanowił nie zwracać uwagi na podnoszenie się wody w rzece.
Dnia 6 listopada zapowiedziane były pierwsze zimowe »assamble« w domu prezydenta Kolegium admiralskiego, Teodora Apraksina, na Wybrzeżu, na wprost Admiralicyi, obok pałacu Zimowego.
W przeddzień woda znów się podniosła. Ludzie świadomi, przepowiadali, że tym razem klęska jest nieunikniona. Mówiono o różnych ozna-