Strona:Antychryst.djvu/246

Ta strona została przepisana.

rumiane, wielkie i tłuste, ze świecącemi twarzami, trzymając nogi w ogrzewaczach, robiły pończochy, rozprawiały głośno i widocznie czuły się jak u siebie w domu.
Piotr, kurząc knaster w glinianej krótkiej fajeczce i popijając flin — grzane piwo z koniakiem, cukrem lodowatym i sokiem cytrynowym — grał w warcaby z archimandrytą Teodozym.
Kurcząc się lękliwie i skradając się jak pies obity, zbliżył się do cara oberpolicmajster Dewier, ni to Portugalczyk, ni to żyd, z twarzą jakby niewieścią, o wyrazie słodkawej słabości, właściwym niekiedy obliczom południowym.
— Woda wznosi się Najjaśniejszy Jeanie.
— Na wiele?
— Dwa łokcie, pięć werszków.
— A wiatr?
— West-ziujd-west.
— Łżesz! Co tylko sam sprawdzałem: ziujd-west-ziujd.
— Zmienił się — odrzekł Dewier z taką miną, jak gdyby czuł się winnym tej przemiany w kierunku wiatru.
— Nic to — odrzekł Piotr — wkrótce znów zacznie ubywać. Barometr wskazuje zmniejszenie ciśnienia atmosferycznego. Nie bój się, nie oszuka.
Car wierzył w nieomylność barometru, jak w każdą mechanikę.
— Czy Najjaśniejszy Pan nie raczy dać jakiego rozkazu — żałośnie odezwał się Dewier. — Nie-