Garbusek ze skrzypką dobiegł do środka galeryi, zapadł się także, zniknął na chwilę pod wodą, lecz wnet wynurzył się i wypłynął. Nagle zawaliła się środkowa część sufitu i przydusiła go swemi zwaliskami.
Gromadka pozostałych, złożona z dziesięciu osób, widząc się odciętą ostatecznie od głównej budowli przez wodę, rzuciła się napowrót do pawilonu, jako do jedynego schronienia.
Ale i tutaj woda ich dognała. Pod samemi oknami słychać było pluskające fale. Okiennice skrzypiały, trzeszczały, w każdej chwili gotowe zerwać się z zawias. Przez rozbite szyby woda przenikała w szczeliny, sączyła się, pryskała, szumiała, spływała po ścianach, rozlewała się kałużami, zatapiając podłogę.
Wszyscy prawie potracili głowy, tylko Piotr Tołstoj i Wilin Mons zachowali przytomność umysłu. Znaleźli małe ukryte w ścianie drzwi. Za drzwiami były schodki, prowadzące na poddasze. Wszyscy rzucili się w tę stronę. Kawalerowie najbardziej uprzejmi, teraz gdy w oczy im zaglądała śmierć, nie troszczyli się o damy, klęli, spychali je, każdy myślał o sobie.
Na poddaszu było ciemno. Przeciskając się omackiem wśród belek, desek, pustych beczek i skrzynek, wparli się w najdalszy kąt, ochroniony nieco od wiatru występem rury od pieca, jeszcze ciepłej, przycisnęli się do niej i siedzieli przez pewien czas w ciemnościach, ogłupieli ze strachu.
Strona:Antychryst.djvu/262
Ta strona została przepisana.