Strona:Antychryst.djvu/273

Ta strona została przepisana.

nerowi Afanasiczowi kazał przyrządzić poncz. W pokoju było ciemno; świec nie przynoszono; Aleksy lubił zmierzch. W różowawym odbłysku węgli zabłysnął nagle niebieskawy płomyk spirytusu. Zawieja księżycowa zaglądała do okien niebieskiemi oczami wskróś przeźroczych kwiatów mrozu, i zdało się, że tam, za oknami, drga również żywy, ogromny, niebieskawy, pijany płomień.
Aleksy opowiadał Afanasiczowi o swej rozmowie z Kikinem. Był to zupełny plan spisku na wypadek, gdyby przyszło uciekać, i po śmierci ojca, której niebawem oczekiwano — car cierpiał na epilepsyę, a tacy ludzie nie długo żyją — powrócić do Rosyi z cudzych krajów. Ministrowie i senatorowie — Tołstoj, Gołowkin, Szafirow, Apraksin, Streszniew, Dołgorukowie — wszyscy mu przyjaźni, przystaliby do niego. Brühl w Polsce, archimandryta Pieczerski na Ukrainie, Szeremietiew w głównej armii.
— Cała granica od Europy do mnie by należała.
Afanasicz słuchał ze swą zwykłą miną upartą i ponurą, jakby mówił: wszystko to piękne, lecz bardzo niepewne.
— A Menszykow? — spytał, gdy Aleksy skończył.
— A Menszykowa na pal!
Stary pokiwał głową.
— Czemuż to Wasza Miłość tak śmiało mówi. A nuż by kto podsłuchał, doniósł? Nie mów źle