Strona:Antychryst.djvu/274

Ta strona została przepisana.

o księciu w twem sumieniu; nie obmawiaj bogacza choć w zamkniętej izbie; ptak przeleci i doniesie...
— Już marudzi stary — machnął ręką carewicz z niechęcią, zawsze jednak i z powstrzymywaną wesołością.
Afanasicz rozgniewał się.
— Nie marudzę, a prawdę mówię! Chwal twój sen, gdy się sprawdzi. Podoba się Waszej Miłości budować zamki hiszpańskie. Nędznego sługi swego nie słuchasz. Innym wierzysz, bo oni cię oszukują. Tołstoj Judasz, a Kikin bezbożnik. — Zdrajcy. Strzeż się hosudar: nie pierwszego ciebie zjedzą.
— Pluję na wszystkich: bym miał tylko mnichów za sobą — zawołał carewicz. Gdy ojca nie stanie, szepnę archirejom, archireje popom po parafiach, a popy parafianom. Wtenczas chcą czy nie chcą, a carem będę.
Stary milczał zawsze z tą samą miną upartą i ponurą.
— Czemuż milczysz? — spytał Aleksy.
— Cóż mam mówić. Wola twoja hosudar, a uciekać od ojca nie radzę.
— Dla czego?
— A dla tego, że jeśli się uda, dobrze, a jeśli się nie uda, to znów na mnie się skrupi. Już i tak nieraz mi się o ciebie dostało. Biedni my ciemni ludzie, skóra na nas cienka.
— Jednakowoż pamiętaj Afanasicz nikomu o tem nie rzeknij ni słowa. Tylko ty jeden wiesz i Ki-