Strona:Antychryst.djvu/277

Ta strona została przepisana.

tego i wysławiają. I tak i siak gotowi tejże godziny się obrócić. Nie archireje to a gałgany...
I spuściwszy głowę, dodał z cicha, jakby do siebie. Aleksemu zdało się, że słyszy głos wieków w tych cichych słowach mnicha:
— Orłami my byli, a stali się nietoperzami nocnymi!
W swym czarnym kołpaku z czarnymi skrzydłami sutanny, ze szpetną, zaostrzoną twarzyczką, oświecony z dołu czerwonawym odblaskiem gasnących węgli, w samej rzeczy podobny był do ogromnego nietoperza. Tylko w mądrych oczach mętnie błyskał ogień, godny orlego spojrzenia.
— Nie tobie ojcze wielebny mówić się to godzi, ani mnie słuchać tego! — nie wytrzymawszy wreszcie zawołał carewicz: — Kto Kościół carstwu poddał? Kto doradzał carowi luterskie obyczaje wśród ludu szerzyć, kaplice burzyć, obrazy bezcześcić i urząd zakonny poniżać? Kto rozgrzesza go za wszystko?
Nagle zatrzymał się. Mnich patrzał na niego takim uporczywym, przenikliwym wzrokiem, że strach go chwycił. Czy nie podstęp, czy nie pułapka to? Czy Fedoska nie przysłany, by go szpiegować, przez Menszykowa lub przez samego cara?
— A czy znasz Wasza Miłość — począł Fedoska, przymrużywszy jedno oko z nieskończenie chytrym uśmiechem — czy znasz figurę mianowaną w logice reductio ad absurdum? Owóż to samo ja czynię. Car następuje na Kościół, ale