Strona:Antychryst.djvu/283

Ta strona została przepisana.

dwie drgało. I niebieskawy płomień zawiei miesięcznej gasnął za oknami. Ktoś blady, blademi oczami zaglądał do okien. I kwiaty mrozu na szybach bielały jak widma martwych kwiatów.
Skoro carewicz oprzytomniał — w izbie nikogo już nie było. Fedoska znikł jakby w ziemię zapadł lub w powietrzu się rozpłynął.
»Co on tu plótł? Co on tu bredził? — pomyślał Aleksy, jakby budząc się ze snu. — Biały kołpak... Korona Monomacha... Szaleniec, waryat... I skąd on wie, skąd wie, że ojciec umrze? Skąd to wziął? Wieleż razy bliski był śmierci, a Bóg zachował«...
Naraz przypomniał sobie słowa Kikina z niedawnej rozmowy:
»Ojciec twój nie jest ciężko chory. Spowiadał się i komunikował umyślnie, aby okazać, iż chory bardzo, ale to tylko udanie: doświadcza ciebie i innych, jacy też będziecie, kiedy go nie stanie. Znasz bajkę: zebrały się myszy, aby kota pochować, wyskakują, pląsają, a on jak się porwie, jak capnie — i po pląsach mysich...
Słowa te wzbudziły w carewiczu naówczas kolące uczucie wstydu, ale puścił je umyślnie mimo uszu. Zbyt mu było wesoło, nie chciało się o niczem myśleć.
— Słuszność ma Kikin — powiedział sobie teraz i jakby jakaś martwa ręka ścisnęła mu serce.
— Tak. Wszystko — udanie, oszukaństwo, dyssymulacya, polityka dyabelska, igraszka kota