z myszą. Jak zerwie się, a capnie... Nic nie ma, nic nie było. Wszystkie nadzieje, porywy, marzenia o wolności i władzy — sen tylko, przewidzenie, szaleństwo...
Siny płomyk po raz ostatni zabłysnął i zagasł. Mrok nastał. Jeden tylko żarzący się węgiel wyglądał z pod popiołu, jakby mrugając, śmiejąc się, niby chytrze zmrużone oko.
Carewicz uczuł strach; zdało mu się, że Fedoska nie odszedł, że stoi gdzieś w kącie, — ukrył się, przyległ do ściany, lecz wnet zaszeleści, zakrąży nad nim skrzydłami jak nietoperz i szepcze mu do ucha: »Dam tobie władzę nad wszystkiemi królestwami i nad chwałą ich, albowiem ona poruczona mi jest, a ja komu chcę daję ją«.
— Afanasicz! — zawołał carewicz — światła, światła! — prędzej!
Stary gniewnie zakaszlał i zamruczał, złażąc z ciepłego pieca.
»I czemuż się tak ucieszyłem? — zadał sobie pytanie carewicz po raz pierwszy w te dnie z pewną świadomością. — Czyżby?...«
Afanasicz, kłapiąc bosemi nogami, wniósł palącą się świecę łojową. Prosto w oczy Aleksego uderzyło nagle światło, po ciemności oślepiające, kłujące światło.
I w duszy jego rozjaśniło się, jakby ujrzał nagle to, czego nie chciał widzieć, to, co go tak radowało: — nadzieję, że ojciec umrze.
Strona:Antychryst.djvu/284
Ta strona została przepisana.