Strona:Antychryst.djvu/288

Ta strona została przepisana.

W tej chwili »wielebny ojciec« podobny był do patryarchy Nikona; ale syn Piotra nie przypominał już wcale Najcichszego cara Aleksego Michajłowicza.
— I ciebie — odpowiedział carewicz, wstając także i patrząc wciąż uporczywie na ojca Jakóba — i ciebie ojczaszku nie wykluczam z gromady całej. I ty czartu duszę sprzedał, szukałeś Jezusa nie dla Jezusa, a dla chleba kawała. Cóż się tak nadymasz? Patryarchą zachciało ci się być? Oho nie pora na to bracie. Nie dla psa kiełbasa! Poczekaj, zrzuci cię Pan z wysokości twego kościoła piętami do góry, a pyskiem na dół — prosto w błoto! w błoto! w błoto!
Dodał nieprzystojne przekleństwo. Wszyscy w śmiech, a O. Jakóbowi w oczach pociemniało, ale nie tyle od wina, co od gniewu.
— Milcz Aloszka — zakrzyczał — milcz szczenię ty.
— Kiedy ja szczenię, to ty ojczaszku pies.
O. Jakób stał się purpurowy; zatrząsł się, podniósł obie ręce na głową carewicza i tym samym głosem, którym niegdyś w Soborze Błagowieszczeńskim będąc protodyakonem wygłaszał z ambony anatemę na heretyków i odstępców — krzyczał:
— Przeklnę! przeklnę! władzą daną nam od Pana samego przez Piotra Apostoła.
— Czego popie drzesz gardło? — odparł carewicz ze złym uśmiechem. — Nie Piotra Apostoła, a Piotra Anfimowa złodzieja, zieńciaszka