Strona:Antychryst.djvu/289

Ta strona została przepisana.

swego rodzonego, wspominaj. On to w tobie siedzi, on w tobie drze się — Pietka ów cham, Pietka bies.
Ojciec Jakób spuścił rękę i uderzył Aleksego w policzek — »zamknął usta nieszczęśliwe«.
Carewicz rzucił się na niego: jedną ręką schwycił za brodę, a drugą szukał już noża na stole. Wykrzywiona konwulsyjnie, blada, z gorejącemi oczami twarz Aleksego nagle stała się jakiemś chwilowem, strasznem, jakby nie ziemskiem, widmowem podobieństwem do twarzy Piotra. Był to jeden z tych porywów wściekłości, które niekiedy opanowywały carewicza i w czasie których zdolny był do zbrodni.
Współbiesiadnicy skoczyli, rzucili się na walczących, schwycili za nogi, za ręce i po wielu wysiłkach rozerwali ich wreszcie.
Kłótnia ta, jak wszelkie podobne kłótnie, nie miała żadnych następstw; zwykłe sprawy pijackie: napiją się — pobiją się, wytrzeźwieją — pogodzą się. I pogodzili się istotnie. Ale dawniejszego miłowania już nie było. Nikon padł przy wnuku, jak niegdyś przy dziadzie.
O. Jakób pośrednikiem był pomiędzy carewiczem i całym związkiem tajnym, prawie spiskiem wrogów Piotra i Petersburga, otaczających »zakonnicę,« wygnaną carowę Awdotię, osadzoną w Susdalu. Skoro rozeszła się wieść o śmiertelnej jakoby chorobie cara, O. Jakób pospieszył do Petersburga, dokąd go wysłano z Suzdala, gdzie