Strona:Antychryst.djvu/29

Ta strona została przepisana.

skie, lubieżne, epikurejskie a raczej świńskie zaprowadza życie. Tenże przeklęty heretyk cudownej ikonie Bogarodzicy kazańskiej, koronę zerwać się ośmielił: »dawajcie nóż!« — wołał i przerzynał drut od korony i złotą obręcz rozerwał, do kieszeni schował, a wszystko jawnie, bez wstydu, a ci co to widzieli, z płaczem dziwowali się takiemu świętokradztwu. Ten sługa dyabelski, ten kozioł przeklęty od Boga się odwrócił i czartowi cyrograf wystawił. I obraz Zbawiciela nogami deptał i krzyż święty takoż i pluł nań niegodziwie...
Carewicz nie słuchał już Awramowa. Myślał o swojej radości i rozumem starał się przytłumić w sobie tę bezrozumną, jak mu się zdawało, dziecinną radość. Czego oczekuje? czego się spodziewa? Zgody z ojcem? Czyż ona możliwa? Czyż sam on naprawdę jej pragnie? Wszakże to, co między nimi zaszło, nie może być ani zapomniane, ani przebaczone.
Przypomniał sobie, jak przed chwilą, z podłą zajęczą lękliwością, chciał się chować przed ojcem, przypomniał Dokukina i jego modlitwę z tak ciężkimi przeciw Piotrowi zarzutami, przypomniał jeszcze wiele innych straszliwszych zarzutów. Wszakże nie w swojej sprawie tylko przeciwko ojcu powstał. A ot dosyć było kilku słów łaskawych, jednego uśmiechu — i serce jego odtajało — i gotów już był upaść do nóg ojcowskich, wszystko zapomnieć, wszystko przebaczyć — bła-