Strona:Antychryst.djvu/30

Ta strona została przepisana.

gać sam o przebaczenie, jak gdyby on sam był tylko winien; gotów był za jedno dobre słowo, za jeden uśmiech duszę mu swoją oddać. »Czyż istotnie — myślał prawie z przerażeniem — czyż istotnie tak bardzo go miłuję?«
Awramow wciąż jeszcze gwarzył; brzęczał jak dokuczliwy komar nad uchem. Carewicz usłyszał tylko ostatnie jego słowa!
— Skoro świątobliwy Mitrofan Woroneski ujrzał na dachu dworca carskiego posągi Bachusa, Wenery i innych bogów pogańskich: »dopóki — rzekł — car nie każe zrzucić te bałwany, naród kuszące, w dom jego wejść niemogę«. — I car uczcił świętego człeka, kazał zdjąć bałwany. Tak to dawniej bywało. A teraz kto powie prawdę carowi? Czy ten Fedoska bezbożny, co ikony zowie bałwanami, a z bałwanów ikony czyni? Oj biada, biada nam! Do tego doszło, że dzisiaj, o tejże godzinie, zrzuciwszy obraz Bogarodzicy, postawił natomiast obraz tej czartowskiej nierządnicy Wenery. A nasz pan miłościwy, ojciec wasz...
— Odczepże się odemnie, durny człeku! — ze złością krzyknął nagle carewicz. — Odczepcie się wszyscy odemnie, czego leziecie, czego skomlicie mi nad uszami? Bodaj was wszystkich...
I nieprzystojne rzucił przekleństwo.
— A mnie co do was? Nic nie wiem i nic wiedzieć nie chcę! Ruszajcie do hosudara skarżyć się; niech on was rozsądzi!...