Strona:Antychryst.djvu/311

Ta strona została przepisana.

drżący. Sam nie wiedząc, co się z nim dzieje, czuł tylko, jak coś w jego piersi rosło, podnosiło się z nieprzepartą siłą, wyrwać się chciało na zewnątrz. Jedno słowo, jedno spojrzenie, jeden znak ojca — a syn upadłby mu do nóg, objąłby je, zapłakałby takiemi łzami, że zwalić się, stajaćby musiał jak lód od słońca straszliwy mur, który ich dzielił. Wszystkoby wyjaśnił, zdobyłby się na takie słowa, że ojciec przebaczyłby, zrozumiał, jak go miłuje i miłował przez całe swe życie, jego jedynego, a teraz jeszcze miłuje silniej, niż przedtem: — i nic mu nie trzeba, tylko by mu ojciec pozwolił kochać siebie, umrzeć dla siebie, by go pożałował, by mu powiedział, jak to bywało mawiał w dzieciństwie, przyciskając go do swego serca. »Aloszenko, chłopcze mój miły!«.
— Pozostaw te dzieciństwa — dał się słyszeć nagle gruby, surowy, jakby umyślnie surowy, a w istocie rzeczy kryjący zmięszanie wewnętrzne głos Piotra. Nie szukaj wymówek. Okaż nam wiarę w czynach, bo słowom samym nie ma co wierzyć. I w Piśmie powiedziano: nie może drzewo złe dobrych owoców rodzić.
Unikając oczu Aleksego, patrzał Piotr na bok, a tymczasem w twarzy jego coś błyskało, drżało jakby z poza martwej maski żywe przeglądało oblicze, aż nadto znane, miłe Aleksemu. Ale Piotr wnet owładnął swojem zmięszaniem. W miarę tego jak mówił, twarz jego stawała się coraz bardziej martwa, głos coraz twardszy, coraz nielitościwszy.