Strona:Antychryst.djvu/315

Ta strona została przepisana.

— Czemu milczysz? — zakrzyczał naraz Piotr, uderzając pięścią w stół w jednym z konwulsyjnych ruchów, wstrząsających całem jego ciałem. — Strzeż się Aleksy! Myślisz nie znam cię? Znam, przenikam na wskróś. Na krew swą powstałeś, szczenię ty. Ojcu śmierci życzysz!... Skromniś, świętoszek przeklęty! Popy, starcy nauczyli cię tej polityki. Nie darmo Zbawiciel niczego nie kazał lękać się apostołom krom tego: Strzeżcie się, mówił, kwasu faryzejskiego, którym jest obłuda mnisza — dysymulacya.
Subtelny, zły uśmiech przemknął w spuszczonym wzroku carewicza. Zaledwie mógł się powstrzymać, aby nie zapytać ojca, co znaczy zmiana dat w »Oznajmieniu synowi memu« 11 października zamiast 22? Od kogo to ojciec nauczył się tej dyssymulacyi, tej chytrości, godnej Pietki poddyaka, Pietki chama, albo Fedoski, »księcia świata tego« z jego, »mądrą chytrością« i »polityką niebieską«?
— Ostatnie jeszcze napomnienie — przemówił znów Piotr poprzednim, równym, beznamiętnym prawie głosem, niezmiernym wysiłkiem woli hamując konwulsyjne drgania. — Pomyśl pilnie o wszystkiem i rezolucyę powziąwszy, daj odpowiedź niezwłoczną. A jeżeli nie, to wiedz, że i tak następstwa będziesz pozbawion. Albowiem skoro gangrena wdała się w palcu moim, to czyż odciąć onego nie powinienem? Podobnie i ciebie, jako członek zgangrenowany odetnę. A nie mnie-