Strona:Antychryst.djvu/317

Ta strona została przepisana.

cowskie, a syn szydzić będzie z dzieła ojca; zburzy wszystko, zniweczy, kamienia na kamieniu nie zostawi. Nie mnichem go czynić, a zabić, unicestwić, zetrzeć z oblicza ziemi.
— Precz! — zajęczał Piotr w bezsilnej wściekłości.
Carewicz podniósł oczy, i popatrzał na ojca z podełba, uporczywie: tak wilczę patrzy na starego wilka z najeżoną sierścią i z wyszczerzonymi zębami. Skrzyżowały się ich spojrzenia jak szpady w pojedynku — a ojciec spuścił oczy, wzrok jego złamał się jak nóż o twardy kamień.
I znów zaryczał jak zwierz raniony i z okrutnem przekleństwem podniósł nagle pięści nad głową syna, gotów rzucić się nań, bić, zabić.
Wtem mała, delikatna a silna rączka schwyciła ramię Piotra.
Carowa Katarzyna Aleksiejewna dawno już podsłuchiwała u drzwi komnaty przez dziurkę od klucza.
Ciekawa była Katienka. Jak zawsze, zjawiła się w najważniejszej chwili, aby pohamować swego męża. Uchyliła drzwi i cichym krokiem zbliżyła się doń na palcach.
— Pietienka! — przemówiła z miną pokorną, z nieco żartobliwem udaniem, jak dobre nianie przemawiają do upartych dzieci, lub jak się mówi do chorego. — Nie męcz się, Pietienka, nie bierz do serca kochanie. Zmęczysz, zamęczysz się, rozchorujesz i legniesz znów... A ty miły care-