Strona:Antychryst.djvu/337

Ta strona została przepisana.

rzawy, bystrooki chłopiec. Czuć od niego wino i powietrze świeże.
— A u taty wąsiki wyrosły. Jakie malutkie. Ledwo widać.
I z ciekawością paluszkiem wodzi po górnej wardze ojca, gładząc miękki puch ciemny.
— A na brodzie dołek tak samo, jak u babuni. I całuje go w ten dołek.
— A czemu u taty odciski na rękach?
— OJ siekiery, Aloszenko: okręty za morzem budowałem. Poczekaj, gdy wyrośniesz i ciebie z sobą zabiorę: Chcesz jechać za morze?
— Chcę. Gdzie tata, tam i ja. Zawsze chcę z tatą.
— A babuni to ci nie żal?
Alosza nagle spostrzegł w pół otwartych drzwiach przestraszoną twarz staruszki i bladą, jakby martwą twarz matki. Obie patrzą nań z daleka, nie śmieją się zbliżyć, żegnają go i same się żegnają.
— Żal babci! — przemówił Alosza i zdziwił się, dlaczego ojciec nie pyta go o matkę.
— A kogo więcej lubisz: mnie czy babunię.
Alosza milczy, nie znajduje odpowiedzi. W tem silniej jeszcze przyciska się do ojca i cały drżący od wstydliwego uczucia, szepcze mu do ucha.
— Tatę kocham, najwięcej tatę kocham!...
...I nagle wszystko znikło — i komnatki teremu i pościółka puchowa i matka i babka i nianie. Jakby się zapadł w jakąś czarną jamę, wy-