Strona:Antychryst.djvu/339

Ta strona została przepisana.

Czy to była jawa, czy sen, to, co mu się później przypominało, sam nie wiedział. Skrada się, jakby nocą, około ostrych palów parkanu, którymi otoczony jest podwórzec więzienny. Jęki tam słychać. W szczelinie między palami błysnęło światło. Przyłożył do niej oko i ujrzał podobieństwo piekła:

Ognie płoną gorące,
Kotły szumią kipiące.
Ostre toczą tam noże,
Zarżnąć chcą cię nieboże.

Pieką ludzi na ogniu, innych ćwiartują, innym członki rozciągają, aż w stawach trzeszczy; wyrywają żebra rozpalonemi kleszczami, »czyszczą paznogcie«, to jest wbijają za nie rozpalone igły.
Pośród katów — car.
Twarz jego tak straszna, że Alosza nie poznaje ojca; on i nie on — jakby jego sobowtór odwrotny. Własnoręcznie torturuje jednego z głównych buntowników. Ten cierpi i milczy. Ciało jego tworzy okrwawioną masę nieforemną, jak mięso, z którego rzeźnik skórę zdarł, a on wciąż milczy, tylko patrzy carowi wprost w oczy, jakby szydził z niego. Wtem umierający już podniósł głowę i plunął carowi w oczy.
— Ot tobie psi synu, Antychryście!
Car wraził mu nóż wprost w gardło. Krew trysnęła w twarz carską...