Strona:Antychryst.djvu/347

Ta strona została przepisana.

błyskawica oślepiła Aloszę. Podbiegnąć chce do ojca, rzucić mu się na szyję, uścisnąć, całować i płakać z radości.
Ale ostro, dobitnie, jak odgłos bębna, dają się słyszeć słowa, podobne do słów ukazów i artykułów:
— Synu! dlatego wziąłem cię na wyprawę abyś widział, że nie lękam się ani trudów, ani niebezpieczeństw. Ponieważ jako człek śmiertelny dziś lub jutro umrzeć mogę, pomnijże, iż mało doznasz zadowolenia, jeżeli nie będziesz naśladował mego przykładu. Żadnych trudów nie żałuj dla dobra publicznego. Atoli jeśli wiatr uniesie moje rady i nie zechcesz czynić tego, czego pragnę, to nie uznam cię za mego syna, błagać będę Boga, aby cię ukarał w tem życiu i w przyszłem.
Ojciec bierze dwoma palcami Aloszę za podbródek i bystro patrzy mu w oczy. Cień przebiegł po twarzy Piotra. Jakby pierwszy raz ujrzał syna: ten wątły chłopiec z wąskiemi ramionami, zapadłą piersią, upartem, ponurem spojrzeniem — toż syn jego jedyny, następca tronu, dziedzic wszystkich jego trudów i czynów. Czyż to być może? Skąd wziął się ten wyrodek, to gawroniątko w gnieździe orłem? Jak mógł on zrodzić takiego syna?
Alosza skurczył się, zgiął, jak gdyby odgadł myśl ojca, jak gdyby się czuł winny przed nim nieznaną lecz bezmierną winą. Taki wstyd i strach