Strona:Antychryst.djvu/376

Ta strona została przepisana.

cne; ale górą już świtało i mgła, pozostawiając na suchych trawach delikatne nitki pajęczyny, nanizane kroplami rosy jak perłami, podnosiła się nakształt ogromnej zasłony, odsłaniając niebo błękitne. W górze jesienne stado żurawi, oświecone pierwszymi promieniami niewidzialnego jeszcze na niebie słońca, leciało z krzykiem jakby dalekiego wołania. Na skraju równiny błękitniał odległy łańcuch gór. Były to góry Czeskie. Wtem, nagle z poza nich zabłysły oślepiające promienie wprost w oczy carewicza. Słońce wschodziło — i radość podnosiła się w duszy Aleksego, oślepiająca jak słońce. Bóg ocalił go; nikt tylko Bóg.
Śmiał się i płakał z radości, jakby po raz pierwszy widział ziemię i niebo i słońce i góry. Patrzał na lecące żórawie — i zdało mu się, że sam ma skrzydła, że leci w przestwór.
Wolność! Wolność!


V.

Kuryer Safonow, wysłany naprzód z Petersburga, doniósł carowi, że carewicz niebawem ma nadjechać. Ale minęły dwa miesiące i nie było go widać. Piotr długo nie wierzył w ucieczkę syna; — »gdzieżby się ośmielił«; — ale wreszcie uwierzył. Rozesłał po wszystkich drogach szpiegów a rezydentowi swemu w Wiedniu, Abrahamowi Wiesiołowskiemu, przesłał ukaz własnoręczny: