Strona:Antychryst.djvu/402

Ta strona została przepisana.
III.

O Donie cichy.
Rzeko rodzona,
Obmyj ty mnie.
Ziemio wilgotna,
Matko rodzona,
Przykryj ty mnie.

Eufrozyna śpiewała, siedząc przy oknie za stołem w pokojach carewicza w twierdzy Sant Elmo. Odpruwała czerwoną podszewkę od kamizeli piaskowego koloru swego ubrania męskiego; oznajmiła stanowczo, że nigdy już nie przebierze się za błazna.
Przyodziana była w jedwabną, ale brudną, z pourywanymi guzikami suknię i w haftowane srebrem na bosą nogę włożone i mocno przydeptane pantofle. Na stole przed nią była otwarta blaszana skrzynka, w której bezładnie ponarzucane leżały kawałki różnych jaskrawych gałganków i wstążek, popsuty wachlarz, znoszone rękawiczki, miłosne listy carewicza, papier aromatyczny do palenia, a także kadzidło kościelne, podarowane przez świątobliwego starca, puder od słynnego fryzyera Frissona, różaniec z góry Athos, muszki francuskie i słoiki z pomadą. Całe godziny spędzała na malowaniu twarzy różnemi maściami, co zupełnie było niepotrzebne, gdyż posiadała bardzo piękną cerę.