Strona:Antychryst.djvu/421

Ta strona została przepisana.

Od kilka dni już odczuwać można było w powietrzu zbliżanie się sirocca, wiatru afrykańskiego, który z pustynnych głębin Sahary przynosił ze sobą chmury rozpalonego piasku. Widocznie huragan już wybuchnął i szalał w swych najwyższych powietrznych sferach, — na ziemi jednak panowała jeszcze martwa spokojem cisza. Liście palm, gałązki mimoz wisiały bez ruchu. Tylko morze pieniło się bystrą obfitością fal, rozbijających się z łoskotem o wały nadbrzeżne. Przestrzeń cała przesłonięta była gęstą mgłą, a na niebie bez chmur światło słońca rzucało zmącone blaski, jak gdyby przez pryzmat dymnego opalu. Powietrze przenikał delikatny, drobniutki pył. Wciskał się wszędzie, nawet w szczelnie zamknięte komnaty, pokrywał szarą warstwą czyste karty papieru i stronice ksiąg; zgrzytał po zębach, wysuszał źrenice i tamował oddech. Z każdą godziną wzrastała coraz to większa duszność. W całej przyrodzie odczuwać można było to, co odczuwa ciało, kiedy je ogarnia gwałtowna gorączKa. Lud oczekiwał nieszczęścia — wojny, dżumy, wybuchu Wezuwiusza.
I w rzeczy samej, w nocy z 23 na 24 września, mieszkańcy Torre del-Greco, Resiny i Portici poczuli pierwsze podziemne wstrząśnienia. Lawa poczęła wybuchać. Potok ognisty zbliżać się zaczął do winnic, położonych u samego szczytu góry. Dla przebłagania gniewu Pańskiego urządzano procesye pokutne z zapalonemi świecami,