Strona:Antychryst.djvu/422

Ta strona została przepisana.

śpiewem psalmów, głośnymi jękami dobrowolnych biczowników. Ale gniew Boży srożył się dalej. Z Wezuwiusza we dnie buchały czarne słupy dymu, gdyby z olbrzymiego komina, i pokrywały przewalającemi się chmurami całą przestrzeń od Castellamare do Pauzylippu — w nocy zaś dobywał się z krateru płomień czerwony, niby zarzewie podziemnego pożaru.
Pogodny ołtarz bogów zamieniał się w złowróżbną pochodnię Eumenid. Nakoniec w samym Neapolu — jakby grom podziemny — odezwał się rozgłośny huk pierwszych wstrząśnień ziemi; zdało się, że starożytne Tytany powstają z grobów. Całe miasto ogarnęło przerażenie. Przypominano sobie nawzajem zagładę Sodomy i Gomory. A po nocach, wśród martwej ciszy, gdzieś w szczelinach okna, w szparach drzwi, w kominie zrywał się nagle, jakby pisk tłumiony: to sirocco zawodził swoje melodye. Dźwięk przeraźliwy wzrastał, potężniał, i już, już zdawało się wybuchnie rykiem straszliwym, — aż tu nagle zamierał, gubił się w przestrzeni, i znów następowała cisza, więcej jeszcze martwa, niż przedtem. Jakby złe duchy w górze i na dole porozumiewały się ze sobą i dawały znać sobie nawzajem, że oto zbliża się straszny dzień sądu, dzień skończenia świata.
Przez cały ten czas carewicz czuł się chorym. Ale lekarz uspokoił go, mówiąc, że pochodzi to z nieprzyzwyczajenia się do sirocca i zapisał mu jakąś orzeźwiającą, kwaśną miksturę, która też