Strona:Antychryst.djvu/423

Ta strona została przepisana.

rzeczywiście carewiczowi przyniosła ulgę. W dzień oznaczony, punktualnie, pojechał carewicz do pałacu, by zobaczyć się z namiestnikiem.
W przedpokoju spotkał go dyżurny oficer i przepraszał najuniżeniej w imieniu hrabiego Dauna: jego cesarska wysokość zechce chwilę zaczekać, gdyż namiestnik zmuszony był wyjechać dla załatwienia nagłej, niecierpiącej zwłoki sprawy.
Carewicz wszedł do ogromnej, pustej komnaty przyjęć, o ponurej, prawie złowieszczej, hiszpańskiego stylu dekoracyi: krwawo-czerwony adamaszek obić, nadmiar ciężkich, złoconych ozdób, rzeźbione szafy z czarnego drzewa, podobne do trumien, zwierciadła tak przyciemnione, że zdawały się w nich odbijać twarze upiorów. Na ścianach wielkie zczerniałe płótna — pobożne obrazy starodawnych mistrzów: rzymscy żołnierze, podobni do rzeźników, palili, zarzynali, kaleczyli i wszystkimi możliwymi sposobami torturowali chrześciańskich męczenników. Istotnie przywodziło to na myśl rzeźnię, lub tajne komnaty świętej Inkwizycyi. A w górze, na suficie wśród sztucznych ornamentów złotych i muszli — Tryumf olimpijskich bogów. W nędznem naśladownictwie Tycyana i Rubensa widać tu już było schyłek epoki Odrodzenia. Z poza umiejętnej, kunsztownej techniki przeglądało barbarzyństwo smaku i pojęcia: masy nagiego ciała, tłuste grzbiety, opasłe, pofałdowane brzuchy, rozkraczone nogi, potworne kobiece piersi. Wydawało się, że wszyscy