Strona:Antychryst.djvu/424

Ta strona została przepisana.

ci bogowie i te boginie wypasione, jak wieprze, i małe amorki, podobne do różowych prosiąt że cały ten bydlęce wrażenie czyniący Olimp, z góry był przeznaczony na kaźń, na tortury wymyślnych narzędzi świętej Inkwizycyi.
Carewicz długo chodził po sali, nareszcie zmęczył się i usiadł. Przez okna wkradał się zmierzch, a szare cienie, niby pająki snujące sieci, układały się po kątach. Gdzieniegdzie tylko przeświecała złocista łapa lwa, lub ostrodzióby gryf z pod malachitowej tablicy okrągłego stołu. Carewiczowi wydało się, że duszność sirocca zwiększa się jeszcze od tej całej masy nagiego ciała, spasionego, pogańskiego — u góry, umęczonego, chrześciańskiego — u dołu. Roztargniony wzrok jego, błąkając się po ścianach, zatrzymał się w końcu na jednym z obrazów, niepodobnym do innych, wyróżniającym się z całego szeregu świetlistą plamą: obnażona do pasa dziewczyna o rudych włosach, z dziecinną niemal, nierozwiniętą piersią z oczami przeźroczo jasnemi i bezmyślnym uśmiechem.
W podniesionej ku górze linii ust, w zdziwienia pełnym wyrazie szeroko rozwartych oczu, było coś dziwacznego, kosego, dzikiego, coś, co mu przypomniało dziewkę Afrośkę. I poczuł nagle jakiś związek między tym uśmiechem a dusznym podmuchem sirocca. Obraz był lichy, kopia jakiegoś starego dzieła lombardzkiej szkoły, jednego z naśladowców uczni Leonarda. W tym bez-