Strona:Antychryst.djvu/427

Ta strona została przepisana.

— Ilu ich tam? — zapytał szeptem hrabiego Dauna.
— Dwóch, Wasza Wysokość — wszystkiego dwóch.
— A trzeci? — Widziałem tam trzeciego.
— Chyba to przywidzenie.
— Nie, widziałem go. Gdzież on się podział?
— Co za on?
— Ojciec!...
— Starzec ze zdziwieniem spojrzał na carewicza.
— To sirocco — wyjaśniał Weinhart. — Małe uderzenie krwi do głowy. Zdarza się często. Ot i mnie od rana przed oczyma chodzą sine pręgi. Puścić krew — i jak ręką odjął.
— Widziałem go! — powtórzył carewicz. — Klnę się na Boga, że to nie był sen! Widziałem go, hrabio, tak, jak pana w tej chwili widzę przed sobą...
— Ach, Boże mój, Boże mój — zawołał namiestnik z istotnem współczuciem. — Gdybym mógł przypuszczać, że Wasza Cesarska Wysokość nie czuje się dobrze, nigdybym nie dopuścił... Można zresztą i teraz jeszcze odłożyć rozmowę?
— Nie, nie trzeba — wszystko jedno. Chcę wiedzieć — odezwał się carewicz. — Niech się zbliży do mnie, tylko jeden z nich. A drugiego, niech pan powstrzyma.
Konwulsyjnie chwycił namiestnika za rękę.
— Na miłość Boską, niech go pan powstrzyma!... To — morderca!... Patrz pan, jak stra-