Strona:Antychryst.djvu/431

Ta strona została przepisana.

I chociaż carewicz pamiętał powiedzenie ojca: »Tołstoj — mądry człowiek; ale kiedy z nim gadasz, patrz, czy nie ma kamienia za pazuchą«, to jednak słuchał mowy jego z przyjemnością. Rozumna, treściwa mowa uspokajała go, odsuwała we mgłę straszliwe przywidzenia, powracała mu rzeczywistość. W mowie tej wszystko nabierało miękkiego wyrazu. Wszystko wydawało się pojednawczem. Zdawało się, że można będzie rzecz całą tak urządzić, by wilk był syty i koza cała. Mówił jak doświadczony, stary chirurg przekonywujący chorego, że ta oto operacya będzie właściwie nawet pewnego rodzaju przyjemnością.
»Używać łagodnego tonu i pogróżek, posługiwać się w miarę potrzeby przekonywującymi argumentami«, powiedziane było w carskiej instrukcyi — i gdyby car go teraz słyszał, byłby zadowolony.
Tołstoj powtórzył ustnie to, co było w liście — zupełne przebaczenie i łaskę, jeśli carewicz powróci.
Później przytoczył poufne słowa cara z danej jemu, Tołstojowi, instrukcyi o rokowaniach z cesarzem, i tu w głosie jego z po za tonu dawnej, ujmującej grzeczności, zabrzmiała stanowczość.
— »Jeśli cesarz będzie mówił, że syn nasz oto oddał się pod jego opiekę i że nie można przeciw jego woli wydać go w nasze ręce, jeśli podobnemi wymówkami będzie się zasłaniać — wtenczas należy oświadczyć, że nie możemy na to inaczej się zapatrywać, jak na zniewagę, że ce-