barbarzyńców, którzy przez samo swe błazeństwo cześć jej oddawali. Błazeński trójnóg zamienił się na prawdziwy ołtarz, na którym cienki, wydłużony jak żądło żmii niebieskawy płomyk wyobrażał jakby duszę Dyonizosa, pokrewnego jej boga, i oświecona tym płomieniem bogini uśmiechała się pełnym mądrości uśmiechem.
Zaczęła się uczta. Na górnym końcu stołu pod baldachinem z chmielu, zastępującego mirty klasyczne, siedział Bachus na beczce, jak na tronie, a kniaź-papież rozlewał z niej wino w kielichy. Tołstoj, zwrócony ku Bachusowi, wyrecytował inne wiersze, również własny przekład z pieśni Anakreonra.
Bachus, syn Zeusa Wielkiego
Myśli ciężkiej rozproszyciel,
Gdy do głowy mej zawita
Hojny winodawca,
Wnet do tańca chęć pobudzi
Radość w sercu wznieca,
Gdy podpiję sobie raźno,
W dłonie klasnę, pieśń zaśpiewam,
Z Wenerą się rozraduję
I w pląs puszczę się ochoczy.
— Z wierszy onych widać — zauważył Piotr — że ów Anakreon pijanica był porządny i człek wesołego życia.
Po wychyleniu zwykłych toastów na cześć floty rosyjskiej, za zdrowie cara i carowej, wstał